Wersja wideo tutaj
Wylatujemy samolotem z lotniska Chopina o 15:45 do Barcelony. W czasie lotu najbardziej podobał nam się start i lądowanie, a w trakcie było dość nudno, gdyż chmury uniemożliwiały podziwianie widoków. Szczęśliwie dolatujemy o około 18:30 do Barcelony. Metrem udajemy się do naszej bazy, gdzie od razu się rozpakowujemy i niezwłocznie wybieramy się na spacer. W ogóle nie czuliśmy, że jesteśmy już w Hiszpanii. Obeszliśmy okolicę naszej bazy, w tym Parc del Clot, plażę i pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy Sagradę Familię. Niestety było już ciemno, choć i tak bardzo nam się podobało.
Z samego ranka udajemy się do pięknego, mozaikowego Parku Güell. Zobaczyliśmy tam między innymi słynną jaszczurkę i najdłuższą na świecie ławkę, w dodatku w całości wyłożoną mozaiką. Pochodziliśmy i pooglądaliśmy park przez kilka godzin, a następnym celem stała się kamieniczka Casa Milà, której architektem jest znany wszystkim Antoni Gaudí. Następnie poszliśmy obejrzeć Casę Batlló, w której budowę również miał wkład Antoni Gaudí. Potem pochodziliśmy bez większego celu; tak żeby po prostu poczuć klimat. Poszliśmy między innymi na Plac Kataloński, na którym były fontanny i bardzo dużo gołębi. Wstąpiliśmy też na słynny targ - La Boqueria, na którym było mnóstwo jedzenia. Okazało się, że jest nawet sklep, którego głównym motywem jest dodo. Później trafiliśmy na mały plac, na którym latały papugi. Następnym celem była La Rambla, czyli jedna z najbardziej znanych ulic w Barcelonie. Doszliśmy nią aż do Kolumny Kolumba. Wieczorem poszliśmy pod wielkie oceanarium, do którego już niestety nie można było wejść, bo było zbyt późno. Wracając do bazy zahaczyliśmy o Sagradę Familię i Arc de Triomf, czyli łuk triumfalny, ale było już ciemno, więc uznaliśmy, że przydałoby się odwiedzić to miejsce jeszcze raz, lecz w porze dziennej.
Z rana ruszamy jeszcze raz do Łuku Triumfalnego, a blisko niego zaliczyliśmy przy okazji Parc de la Ciutadella z fontanną. Pochodziliśmy ścieżkami i udaliśmy się w kierunku Pałacu Muzyki Katalońskiej. Po drodze zajrzeliśmy na dworzec kolejowy, do jakiegoś kościoła i na targ. Mama weszła na zwiedzanie Pałacu, a my w tym czasie pochodziliśmy po pobliskich uliczkach i zjedliśmy przepyszne crouissant’y z czekoladą. Potem podeszliśmy obejrzeć projekt przedstawiający pocałunek. Jeśli podejdzie się bliżej, okazuje się, że składa się z bardzo dużej kolekcji fotografii. Następnie udaliśmy się do kolejki z Portu Vell na wzgórze Montjuïc. Po przejechaniu, na górze znajdował się zamek oraz fontanny. Po zjeździe na dół podeszliśmy na Plac Hiszpański i wracając jeszcze raz zahaczyliśmy o Pałac Muzyki Katalońskiej w celu zobaczenia go po ciemku.
Po zjedzeniu śniadania jedziemy bardzo rozbudowanym metrem do Sagrady Familii. Zobaczyliśmy ją pierwszy raz w świetle dziennym i zwiedziliśmy ją również od środka. Po wejściu, jej wielkość naprawdę robi ogromne wrażenie. Później podjechaliśmy autobusem na wzgórze Tibidabo, po którym się trochę więcej spodziewaliśmy, ale i tak było ładnie. Zobaczyliśmy samolot, diabelski młyn, jakiś kościół i przede wszystkim piękny widok na Barcelonę. Potem odprowadziliśmy mamę pod Casę Vicens – również zaprojektowaną przez Antonio Gaudíego, a my w trójkę pojechaliśmy zwiedzać stadion FC Barcelony, czyli Camp Nou. Zobaczyliśmy boisko, powchodziliśmy do rożnych zakamarków, a na koniec wizyty weszliśmy do fan shopu. Potem połączyliśmy się, zaczęło padać i mimo słabej pogody podjechaliśmy obejrzeć Palau Nacional w porze wieczornej.
Z rana, ale bez pośpiechu, ruszamy zwiedzać Szpital św. Pawła, w którego środku nie brakowało mozaik. Ja nie weszłam na zwiedzanie, gdyż uznałam, że nie będzie to warte swojej ceny, więc w czasie, gdy reszta oglądała od środka, to ja obeszłam go dookoła, pospacerowałam po pobliskich uliczkach i zjadłam bardzo dobrego, lecz trochę gorszego od tego przy Pałacu Muzyki Katalońskiej crouissant’a. Potem udaliśmy się w kierunku Barcelonety, czyli najbardziej znanej plaży w Barcelonie. Po drodze przeszliśmy jeszcze obok Sagrady Familii, a w parku obok stały już stragany ze świątecznymi ozdobami. Trochę odpoczęliśmy i poszliśmy zwiedzać oceanarium, które tym razem było już otwarte. Było tam bardzo dużo różnych stworzeń morskich, a najbardziej podobał nam się tunel, którym się przechodziło i z każdej strony pływały rekiny oraz inne zwierzęta. Po wyjściu było już ciemno, więc poszliśmy do centrum zobaczyć bardzo wąski dom. Potem pojechaliśmy do Sant Andreu, w którym nic ciekawego nie było, więc wróciliśmy do bazy.
Niestety to już ostatni dzień naszej wycieczki, więc chcieliśmy jeszcze w jak największym stopniu chłonąć klimat, bo wiedzieliśmy, że mamy już mało czasu. Postanowiliśmy pochodzić po uliczkach, między którymi (co był bardzo zadziwiające) są ogromne przestrzenie. Wstąpiliśmy na kilka placyków, jeszcze raz przeszliśmy La Ramblą aż do Kolumny Kolumba, odpoczęliśmy chwilę w porcie i udaliśmy się w kierunku Casy Batlló, która była bardzo ładnie podświetlona. Niestety potem musieliśmy już udać się do bazy, żeby zebrać rzeczy i jechać metrem na lotnisko. Obyło się bez żadnych nieprzyjemnych przygód i o 19:50 wylecieliśmy z Barcelony. Wszystko przeszło pomyślnie i mniej więcej o 23:30 dolecieliśmy do Warszawy.