Startujemy o 9:30 z Warszawy i prujemy do Chorwacji do Trpanja. Po drodze były ogromne korki aż do Częstochowy. Granicę z Czechami przekraczamy o 16:30. Następnie witamy Austrię, Słowenię i o północy nareszcie dojeżdżamy do Chorwacji. Mniej więcej o 1:00 kładziemy się spać na jednym z chorwackich parkingów przy stacji benzynowej.
Pobudka o 7:00, a już o 7:30 wyjeżdżamy z parkingu. Do Ploče, z którego później płynęliśmy promem, dojeżdżamy o 13:00 z malutkim spóźnieniem na poprzedni. Pojechaliśmy jeszcze do Lidla na zakupy. Potem w innym sklepie kupiliśmy dobrego arbuza, którego zjedliśmy czekając na prom, którym odpłynęliśmy o 15:15. Przeprawa trwała około godzinę. Po zjeździe z promu, od razu jedziemy na dobrze już nam znany camping. Okazało się, że nie pracuje tam Uli tak jak zawsze, tylko jakaś inna pani. Ja, Notuś i Monika poszliśmy się kąpać w morzu, a mama i Misio tego dnia się nie kąpali. Wieczorem mieliśmy plan przejść się do centrum, lecz niestety nie mieliśmy już siły i poszliśmy spać.
Wstajemy, jemy śniadanie i ruszamy się kąpać. Ja wraz z Notusiem strasznie się spaliliśmy. Potem malowałam kamienie. Namalowałam kraba, arbuza, sowę i głowę pieska. Wieczorem poszliśmy do miasta, zjedliśmy lody, wróciliśmy na camping i idziemy spać.
Rano wstajemy, jemy śniadanie, idę się przepłynąć i maluje kamienie, a dokładniej namalowałam Capri i liska. Wieczorem niestety nie mieliśmy za bardzo siły na pójście do centrum, więc zostaliśmy na campingu. Jak już było ciemno, to z mamą siedziałyśmy na leżakach na plaży i odwiedził nas szakal.
Po zjedzeniu śniadania ruszamy samym samochodem na prom na Korčulę. Odpłynęliśmy o 11:30 i o 11:45 byliśmy już na wyspie. Pojeździliśmy po niej, zatrzymaliśmy się na kilku pięknych plażach, na których się kąpaliśmy, a obiad zjedliśmy w miejscowości Brna. Potem pojechaliśmy do Korčuli, gdzie pochodziliśmy i zjedliśmy lody. O 21:00 zjawiliśmy się przy promie, lecz odpływał on dopiero o 22:10 i musieliśmy czekać. Zaczęło padać i była burza. Waliły pioruny i raz tak grzmotnęło, że się bardzo wystraszyliśmy. Na szczęście dopłynęliśmy i bezpiecznie wróciliśmy do Trpanja, gdzie od razu poszliśmy spać.
Cały dzień się kąpiemy, malujemy kamienie. Wieczorem przeszliśmy się do centrum na lody.
Cały dzień się kąpiemy, malujemy kamienie, a wieczorem nawet nie mieliśmy siły iść do miasta, ale za to pojechaliśmy do winiarni po wino.
Cały dzień kąpania i malowania.
Rano płyniemy na Mljet. Niestety było opóźnienie, bo prom musiał zatankować paliwo. Po dopłynięciu na wyspę, od razu pojechaliśmy do parku narodowego. W nim, najpierw przepłynęliśmy łódką na malutką wyspę, którą obeszliśmy, a potem stamtąd popłynęliśmy do Małego Mostu, pod którym można było przepłynąć wpław. Pokąpaliśmy się w ciepłym jeziorze, po czym poszliśmy na obiad. Ja zjadłam risotto. Byliśmy pełni i ledwo wracaliśmy. Po drodze mama, Kuba i Monika się jeszcze przekąpali. Podczas powrotu do samochodu urwałam lawendę. Potem płynęliśmy z powrotem do bazy w Trpanju i poszliśmy spać.
Kąpiemy się i malujemy kamienie, a wieczorem spacerek do centrum.
Kąpiemy się i malujemy kamienie, a mama zrobiła mozaikę.
Rano pobudka i idziemy się szybko przekąpać przed wyjazdem z Trpanja. Wraz z momentem opuszczenia uroczego miasteczka, otrzymałam wyniki egzaminów ósmoklasisty. 86% z polskiego, 93% z matematyki oraz 92% z angielskiego. Byłam z siebie bardzo zadowolona. Jedziemy około 100 km do Dubrownika. 10 km za centrum stajemy na campingu, z którego poszliśmy na obiad i wykąpać się do morza. Woda była lodowata, ale jak poszliśmy kawałek dalej, to była już dużo cieplejsza. Zwiedzamy pierwszy z opuszczonych hoteli. Było bardzo fajnie. Wieczorem jedziemy do starego miasta w Dubrowniku. Przechadzamy się uliczkami, a wracając wjechaliśmy już po ciemku na górę, na której jest punkt widokowy na Dubrownik. Po powrocie do bazy kładziemy się spać.
Rano pojechaliśmy na punkt widokowy w celu zobaczenia Dubrownika z góry w dzień. Potem pojechaliśmy dalej oglądać resztę opuszczonych hoteli. Wykąpaliśmy się w morzu i wróciliśmy do bazy. Potem udaliśmy się do Čavtat na obiadokolację. Obejrzeliśmy zachód i pochodziliśmy uliczkami. Wieczorem zaliczamy Konzuma i idziemy spać.
Rano ruszamy na prom z Dubrownika do Bari (Włochy). Ja zmagam się z telefonem, który cały czas się włącza i wyłącza. W ogóle nie chce działać. Prom wypłynął z opóźnieniem o 12:40. Płyniemy i płyniemy, a o około 18:00 zaczęliśmy widzieć Włochy. Prom jest dość mały, ale czas szybko leci. O 19:30 dopływamy do Bari. Wbiliśmy na camping niedaleko tego miasta. Wieczorem wszyscy oprócz mnie poszli do pobliskiego, malutkiego miasteczka, a ja poszłam spać.
Względnie rano ruszamy samym samochodem do Matery. Najpierw pojechaliśmy na punkt widokowy. Było gorąco, ale w miasteczku było dużo kraników z pitną wodą. Uliczki są bardzo ładne. Wieczorem pojechaliśmy do centrum Bari. Było bardzo dużo ołtarzyków, a tak poza tym, to tak średnio. Potem wstąpiliśmy jeszcze do sklepu i wróciliśmy do bazy.
Rano wstajemy i ruszamy samochodem i przyczepą na inny camping - do Giovinazzo. Wieczorem pojechaliśmy, żeby pochodzić po Alberobello. Zobaczyliśmy mnóstwo trulli. Do wielu z nich można było wejść. Zjedliśmy tam nie najlepsze lody, poszliśmy na punkt widokowy i wróciliśmy zmęczeni do bazy.
Po zjedzeniu śniadanka jedziemy do latarni morskiej w Torre Canne, na którą niestety z powodu koronawirusa nie można było wejść. Prosto stamtąd pojechaliśmy na zwiedzanie Grotte di Castellana. Szliśmy dłuższą trasą - 3 kilometrowym szlakiem. Przewodnik mówił po włosku, więc prawie nic nie rozumieliśmy. Było chłodno i strasznie zgłodnieliśmy, bo trwało to aż dwie godziny. Groty nie zrobiły na nas ogromnego wrażenia, ale może to z powodu odczuwanego przez nas głodu. Po skończeniu, pojechaliśmy do Ostuni, w którym zjedliśmy pizzę w jedynym otwartym lokalu. Zjadłam całą pizzę i była bardzo dobra. Potem poszliśmy zwiedzać stare miasto. Ja z Moniką wzięłyśmy przy sklepie migdały w skorupce, a potem chciałyśmy je rozłupać nogą, a z niechcianą pomocą przyszedł jakiś koleś, który poszedł do znajomego po młotek i nam je otworzył. Potem rozłączyliśmy się na dwie grupy, a później się znowu połączyliśmy i zjedliśmy przepyszne lody. Potem wróciliśmy już do bazy.
Ruszamy z campingu na półwysep Gargano. Dojeżdżamy na camping mniej więcej o 17:00. Misio w celu zobaczenia wolnych miejsc jechał melexem. Wieczorkiem, po rozłożeniu się na campingu, pojechaliśmy do najbliższego miasteczka - Peschici. Po powrocie szybko poszliśmy spać.
Ruszamy Jaguarem na przejażdżkę. Po drodze oglądamy nieurokliwe plaże. Przechadzamy się po miasteczkach, w tym Vieste. Zatrzymujemy się na ładnej plaży - Vignanotica. Woda była ciepła i się wykąpaliśmy, porobiliśmy zdjęcia na skałach i pojechaliśmy na obiadokolację do Peschici. Zamówiłam zupełnie inną pizzę niż chciałam. Pochodziliśmy trochę po miasteczku i wróciliśmy do bazy.
Rano, bez śniadania ruszamy na łódkę. O 8:30 byliśmy w porcie. O 9:00 odpłynęliśmy. Na początku pojawił się problem, ponieważ kapitanowie zapomnieli wyjąć kotwicę, ale po rozwiązaniu problemu, wszyscy się śmiali i klaskali. Start był bardzo ciekawy - łódką miotało na wszystkie strony. Musieliśmy się trzymać, żeby nie wypaść. Po drodze wpływaliśmy do rozmaitych grot. Były cudowne. Wbiliśmy też na plażę Vignanotica i się przekąpaliśmy. Wracając z rejsu strasznie lała się na nas woda. Na mnie najbardziej, bo siedziałam przy samej burcie. Zakrywaliśmy się ręcznikami, ale w moim przypadku mało to dało. Miałam całą mokrą koszulkę, ręcznik i głowę, ale i tak było supe Z portu pojechaliśmy do bazy, żeby coś zjeść, po czym wyruszyliśmy do Monte Sant'Angelo, w którym nic ciekawego nie było. Potem pojechaliśmy do Rodi Garganico, w którym zjedliśmy pizzę i obejrzeliśmy z Misiem kawałek meczu. Prosto stamtąd wróciliśmy zmęczeni do bazy.
Względnie rano ruszamy Jaguarem z przyczepą z naszego campingu już w kierunku północnym. W końcu zaczęliśmy się zbliżać do domu. Dojeżdżamy do campingu w Rimini. Morze było bardzo ciepłe, płytkie i brudne. Podłoże campingu było w większości z kafelków. Wieczorem pochodziliśmy po Rimini. Mnie się bardzo podobało. Zjedliśmy pyszne lody. Droga powrotna była również bardzo ciekawa.
Rano ruszamy do Wenecji. To kolejny skok w stronę domu. Po południu pojechaliśmy do centrum. Zaparkowaliśmy na najwyższym - dziesiątym piętrze na parkingu. Pochodziliśmy po Wenecji, zjedliśmy ogromne lody, a około 23:00 wróciliśmy do bazy. Szybko usnęliśmy.
Wstajemy, jemy śniadanie i ruszamy o 11:00 nad Gardę. Mniej więcej o 13:00 dojeżdżamy do Sirmione, w którym stajemy na campingu bardzo blisko wody. Idziemy się wykąpać, zaliczamy sklep i jemy obiad. Potem odpoczywamy, a wieczorem idziemy do centrum. Zjedliśmy pyszne lody. Majkel odwalił przepiękną akcję na miarę Janusza pierwszej klasy. Jedna gałka lodów kosztowała 3€, a dwie kosztowały 5€. Kupiliśmy dwie gałki w jednym kubeczku. Jedna miała być dla mnie, a druga dla Misia. Drugi kubeczek Majkel zwędził w lodziarni na przeciwko. I takim oto sposobem zaoszczędziliśmy 1€, czyli ponad 4 zł. Po zjedzeniu, poszliśmy do bazy.
Rano wstajemy i ja czekam na listę zakwalifikowanych i niezakwalifikowanych do liceów. Dostałam się do liceum im. Powstańców Warszawy, czyli do liceum mojego pierwszego wyboru!!! Bardzo się ucieszyłam. Mniej więcej o 11:30 wyjechaliśmy na przejażdżkę. Pierwszym przystankiem było Lago d'Idro. Cały postój przegadałam z Basią. Potem podjechaliśmy zobaczyć Lago di Valvestino z tamy, lecz niestety nie można było na nią wejść, więc nic nie było widać. Potem zgłodnieliśmy, więc zatrzymaliśmy się po drodze w restauracji na jedzenie. Proces decyzyjny był ciężki, ale w końcu udało się zdecydować. Było bardzo pyszne. Potem pojechaliśmy do miasteczka Limone Sul Garda. Zaczęło padać, ale nadal było gorąco. Z Limone pojechaliśmy na trasę - Stradę della Forrę, którą jechał James Bond w jednym z odcinków. Była piękna. Na końcu wysiedliśmy w małym miasteczku na taras, żeby zobaczyć tę drogę z góry. Wróciliśmy tą samą drogą. Bardzo nam się podobało. Na koniec wycieczki pojechaliśmy do Gargnano. Przeszliśmy się kilkoma uliczkami na krzyż, zjedliśmy w mojej ocenie najlepsze lody na całym wyjeździe. Stamtąd wróciliśmy już prosto do bazy. Byliśmy mocno zmęczeni.
Tego dnia leniuchuję. Misio wraz z mamą zawieźli Kubę i Monikę na stację. O 13:00 pojechali pociągiem do Mediolanu. Ja zostałam w przyczepie na campingu i odpoczywałam. Jak mama z Misiem wrócili, to poszliśmy się przekąpać w jeziorze. Ja skoczyłam kilka razy z pomostu, lecz niestety było zbyt płytko na bardziej urozmaicone skoki. Wieczorkiem przeszliśmy się na pożegnalny spacer po Sirmione. Zjedliśmy obiad w restauracji, którą odwiedzaliśmy na innych wyjazdach.
Rano o godzinie 9:00 ruszamy z campingu do domu. Jechaliśmy przez: Włochy, Austrię, Niemcy i znowu wjechaliśmy do Austrii. Na camping w Wiedniu zajechaliśmy o 20:00, przekąsiliśmy coś i wyruszyliśmy do centrum Wiednia. Ja, Misio i Noti oglądaliśmy ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Grała Barcelona z Bayernem Monachium. Mecz skończył się wynikiem 2:8. Potem dołączyliśmy do mamy i Moniki i chwilę pochodziliśmy po Wiedniu. Potem wróciliśmy już do samochodu i pojechaliśmy do bazy. Była godzina 00:00.
O 10:45 ruszamy z campingu dalej w stronę domu. Jedziemy przez Czechy, a o 14:20 przekraczamy granicę czesko-polską. W końcu w Polsce! Zatrzymujemy się w KFC na jedzonko. O 16:30 odstawiamy Monikę i Notusia w Krakowie pod stacją, a my jedziemy do domu. O 20:30 dojeżdżamy po miesiącu do domciu.