Wakacje 2021 - AT i HR

27 lipca, wtorek

Ruszamy z domu o ok. 11:00. Kierunek drogi mniej więcej ustalony - jedziemy przed siebie. Po drodze wstępujemy do KFC na przegryzkę. Granicę polsko-czeską przekraczamy po 5 godzinach jazdy, a następną - czesko-austriacką po kolejnych 3 godzinach z przerwami na stacje benzynowe itp. Na granicach nie było żadnych kontroli i już o 20:00 dojeżdżamy do Wiednia, w którym zatrzymujemy się na campingu. Rozkładamy przyczepę i namiot, po czym ruszamy do centrum o ok. 21. Oglądamy Hundertwasserhaus, który widzieliśmy już w ubiegłych latach. Zaliczamy główne miejsca i spacerujemy po klimatycznych uliczkach. Lekko zmęczeni wracamy na camping o północy i kładziemy się spać.

28 lipca, środa

Wyjeżdżamy z campingu o 10:00 i obieramy kierunek - Alpy. Pod koniec trasy zaczęło dość mocno padać. Po dojeździe na camping przy Wolfgangsee zmierzamy do miasteczka St. Wolfgang. Zjedliśmy w nim obiad i pochodziliśmy po uliczkach. Około 19 wracamy do bazy. Wieczorem oglądamy dla przypomnienia 12. odc. Jamesa Bonda (For Your Eyes Only), w którym akcja rozgrywa się częściowo w Cortinie, którą mamy w planie niedługo odwiedzić. Po seansie kładziemy się spać, czyli ok. północy.

29 lipca, czwartek

Po długich oczekiwaniach na zmianę miejsca (na tym samym campingu), ruszamy ok. 12:30 do kolejki na górę Dachstein Krippenstein. Pogoda trafiła się bardzo dobra, ale najważniejsze, że nie padało. Były przesiadki i najpierw dojechaliśmy do końca trasy na punkt widokowy, a potem wróciliśmy jeden "przystanek", żeby zobaczyć platformę widokową 5fingers (30 min w jedną stronę) i rekina (40 min w jedną stronę), do którego środka można wejść. Potem zjechaliśmy już na sam dół na parking i udaliśmy się do miasteczka Hallstatt ok. 18:30. Jest bardzo ładne, lecz niestety było już całkowicie w cieniu o tej porze. Weszliśmy na punkt widokowy i obeszliśmy uliczki. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się obejrzeć stojącego przy drodze Transita. Po powrocie na camping trzeba było jeszcze dokonać małej zmiany - przestawić namiot, bo w miejscu gdzie wcześniej stał, okazało się, że był bardzo nieprzyjemny zapach po psach. Jemy jeszcze coś na szybko i kładziemy się spać.

30 lipca, piątek

Rano, o ok. 9:00, podjeżdżamy pod kolejkę torową na Schafbergspitze. Jechało się bardzo fajnie, ale i dziwnie, gdyż podczas podjazdu pod górę, stojące obok domy wyglądały jakby się przewracały. Widoki były bardzo ładne; jechaliśmy nawet przez tunel. Po dojeździe na górę Schafberg (1783 m n.p.m.), chwilę pochodziliśmy po szczycie, po czym zaczęliśmy schodzić na piechotę aż na wysokość jeziora Wolfgangsee (538 m n.p.m.). Ruszyliśmy z parkingu do bazy, zjedliśmy obiad i pograliśmy w bilarda. Potem pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Strobl, w którym była piękna ścieżka widokowa. Z jej końca tata wrócił po samochód, a reszta poszła piechotą do campingu. Po powrocie jeszcze chwilę pograliśmy w bilarda i zaczęło padać po całym, bardzo ciepłym dniu.

31 lipca, sobota

Zwijamy się z rana i ciśniemy Jaguarem z przyczepą w kierunku Bischofshofen. Po drodze zaliczamy wąwóz Lammerklamm w Scheffau. Chodziliśmy w nim po kładkach i przy okazji widzieliśmy jak jacyś ludzie spływali tam kajakami. Obijali się oni o kamienie i wywracali do góry nogami do wody - generalnie wyglądało to bardzo niebezpiecznie, ale widowiskowo. Następnie pojechaliśmy na nowy camping - przy rzece Salzach. Rozłożyliśmy obozowisko i ruszyliśmy pod skocznię w Bischofshofen. Obok niej, kilkanaście minut piechotą, zobaczyliśmy spory wodospad. W tym czasie zaczęło padać, więc stamtąd wróciliśmy na camping. Kuba z Moniką pojechali do sklepu po rzeczy na naleśniki, które po przyjeździe Monika usmażyła w przyczepie, bo cały czas padał deszcz.

1 sierpnia, niedziela

Wstajemy, jemy śniadanie i przez deszczową pogodę nie daje się nic zrobić. Na 13:00 pojechaliśmy zwiedzać największą jaskinię lodową na świecie - Eisriesenwelt w Werfen. Było dość zimno (-3°C) i chodziło się po niej 70 minut. Trzeba było przejść ok. 700 schodków w górę i tyle samo w dół, ale było warto, bo jaskinia była piękna. Następnie pojechaliśmy obejrzeć Zamek Hohenwerfen, ale tylko od zewnątrz. Była kolejka aż do samego zamku, ale my wchodziliśmy na górę piechotą. Udało się wejść do części dziedzińca, lecz dalej trzeba było już mieć bilet, a nie za bardzo chcieliśmy wchodzić do środka zamku, bo już byliśmy w wielu i są względnie podobne. Po tej atrakcji kierowaliśmy się już na camping. Po drodze wstąpiliśmy do sklepu po zakupy na obiad. Zjedliśmy go na campingu, po czym pojechaliśmy jeszcze raz pod skocznię, żeby na nią wejść. Udało się nawet wjechać na wysokość rozbiegu, więc nie musieliśmy wchodzić na skocznię po schodkach. Potem jeszcze zjechaliśmy na dół, żeby zrobić zdjęcie razem z samochodem z dołu, a następnie wróciliśmy na camping, posiedzieliśmy trochę i poszliśmy spać.

2 sierpnia, poniedziałek

Przemieszczamy się na inny camping - bliżej lodowca Großglockner. Zatrzymujemy się na campingu przy jeziorze Zeller See i nie zwlekając ruszamy samym samochodem w kierunku lodowca. Po wjeździe na Großglockner Hochalpenstraße (najwyższa trasa górska w Austrii), stajemy przy wielu punktach widokowych. Po drodze widzieliśmy sporo fajnych samochodów. Na pewnej wysokości niestety wjechaliśmy w chmury i zrobiła się bardzo mała widoczność oraz temperatura osiągnęła 7°C. Po dojechaniu na miejsce docelowe, z którego najlepiej widać lodowiec, zaparkowaliśmy na wielopoziomowym campingu i poszliśmy na punkt widokowy na taras. Niestety kawałek lodowca zasłaniały chmury, ale i tak w miarę dobrze było go widać. Przy punkcie widokowym znajdowała się również wystawa motocykli i starych samochodów, które z wielką chęcią obejrzeliśmy. Potem zjechaliśmy do miasteczka Heiligenblut, w którym zjedliśmy obiad i zaliczyliśmy sklep. Zaczęło padać i pojechaliśmy stamtąd na pociąg, na który wjeżdża się samochodem i większość jego trasy prowadzi przez tunel. Było bardzo fajnie, ale nie za długo się jechało. Po zjeździe z pociągu, pojechaliśmy już na camping.

3 sierpnia, wtorek

Rano, po śniadaniu, przy którym towarzyszyła nam kura, ruszamy obejrzeć najwyższy wodospad w Europie - Krimml. Na dole, jak się podeszło blisko, to bardzo chlapało i byliśmy cali mokrzy. Wchodziliśmy na samą górę stając po drodze na punktach widokowych. Ostatnie pół godziny podejścia było dosyć trudne, bo cały czas trzeba było iść stromo pod górę, a jeszcze zaczął padać deszcz. Po dojściu na szczyt wodospadu, chwilę odpoczęliśmy i zaczęliśmy schodzić. Po dotarciu na parking, obieramy kolejny kierunek - wąwóz Sigmund-Thun-Klamm. Był bardzo malowniczy. Na jego końcu było jezioro Klammsee, które obeszliśmy i wróciliśmy na parking. Z niego pojechaliśmy do miasteczka Kaprun, żeby zjeść obiad. Trafiliśmy na włoski lokal, który prowadzili Arabowie i jedzenie było bardzo dobre. Potem podjechaliśmy do sklepu po zakupy, a następnie ja z Kubą udaliśmy się na kolejkę grawitacyjną. Najpierw wciągała bardzo wysoko, że aż się zimno zrobiło, a potem zjeżdżało się na sam dół po różnych zakrętach, pochyleniach itp. Bardzo nam się podobało. Z tej atrakcji pojechaliśmy do miasteczka Zell am See, w którym był duży peron i przyjemna ścieżka przy jeziorze. Była już około 21:15, więc musieliśmy się zbierać na camping, bo o 22:00 zamykana jest brama i już nie można wjechać samochodem. Na spokojnie zdążyliśmy, posiedzieliśmy trochę w przyczepie, pogadaliśmy i poszliśmy spać.

4 sierpnia, środa

Wyjeżdżamy z campingu i kierujemy się w stronę Włoch, z którymi granicę przekraczamy bezproblemowo o 12:30. Udajemy się do Cortiny, obok której stajemy na campingu. Niestety pada deszcz, więc odczekujemy aż będzie można pójść zwiedzić miasteczko. Niestety pogoda cały czas była nieprzystępna, więc poszliśmy pochodzić. Miasteczko było bardzo ładne, przejechaliśmy potem obok skoczni, na której skakał James Bond i wróciliśmy na camping zjeść obiad. Zrobiło się całkiem późno, więc już nigdzie więcej się nie ruszyliśmy.

5 sierpnia, czwartek

Z rana, o 10:00 ruszamy na szlak do Jeziora Sorapis (1925 m n.p.m.), które jest znane z pięknego, błękitnego koloru. Szło się około 6 km pod górę, a niektóre odcinki drogi były z linami. Na górze znajdowało się także schronisko. Po zejściu, pojechaliśmy do sklepu, żeby kupić coś na obiad. Wróciliśmy na camping, zjedliśmy i ruszyliśmy objechać miejscówki z 12. odcinka Jamesa Bonda. Zaliczyliśmy Hotel Miramonti, w którym przebywał, centrum Cortiny, lodowisko, które się zmieniło prawie nie do poznania oraz skocznię, z której skakał. Po tych punktach wróciliśmy już do bazy, bo było już ciemno.

6 sierpnia, piątek

Startujemy samochodem z przyczepą z campingu późno, bo o 14. Jedziemy do Wenecji, do której dojeżdżamy o ok. 16. Rozkładamy się na campingu na tym, co zawsze, jemy obiad i ruszamy autobusem do centrum. Chodzimy po uliczkach, mostach i placach, w tym najbardziej znanym - San Marco. O 23:30 zaczynamy wracać na camping też autobusem. Akurat trafiły się kanary, ale pomyślnie przeszliśmy kontrolę i ok. północy byliśmy już na campingu.

7 sierpnia, sobota

Wyjeżdżamy z campingu i kierujemy się w stronę Chorwacji. Granicy nie chcemy na razie przekraczać, bo jest sobota i są duże korki przy przejściach granicznych. Dojeżdżamy do miejscowości Grado na camping na wyspie. Jedziemy do sklepu po zakupy na obiad, który potem przygotowaliśmy i zjedliśmy. Wieczorem idziemy się przejść do centrum. Miasteczko było bardzo ładne i wróciliśmy z niego dosyć późno, ok. 22.

8 sierpnia, niedziela

Ruszamy z campingu i dalej zmierzamy w stronę Chorwacji. Przejeżdżamy szybko przez Słowenię, w której chcieliśmy zostać, ale wszystkie campingi były pełne, więc przejeżdżamy do Chorwacji. Granica poszła bardzo sprawnie, bez żadnych problemów i już o 13:30 jesteśmy w Chorwacji. Stajemy na campingu niedaleko Puli, który jest bardzo duży i znajduje się blisko morza. Wieczorem mama, Monika i Kuba jadą do centrum Puli, a ja z tatą zostajemy na campingu i odpoczywamy.

9 sierpnia, poniedziałek

Początkowo odpoczywamy na campingu i kąpiemy się w morzu. Po obiedzie, jedziemy do miasteczka Rovinj. Chodzimy po uliczkach, oglądamy miasteczko. Przy okazji załapaliśmy się na mały koncert i jakąś orkiestrę. Port przypominał trochę Saint-Tropez. Na koniec, zjedliśmy tradycyjnie lody i wróciliśmy na camping.

10 sierpnia, wtorek

Ruszamy rano z campingu w kierunku źródła rzeki Cetine. Po drodze stajemy tylko na jedzenie w knajpie. Po dojeździe na bardzo przyjemny i spokojny camping obok jeziora. Było już całkiem późno, więc pojechaliśmy tylko do sklepu po zakupy i wróciliśmy do bazy. Ja próbowałam zrobić zdjęcie nocą z gwiazdami i potem położyliśmy się spać.

11 sierpnia, środa

O 5:50 ja, mama, Monika i Kuba ruszamy na wschód słońca do źródła rzeki. Po powrocie idziemy znowu spać i wstajemy na śniadanie ok. 9:00. Wtedy jeszcze raz pojechał tata, Monika i Kuba do źródła. Jak wrócili, to wyruszamy do Trpanja. Dojeżdżamy do portu w Ploče ok. 13 i zdążyliśmy czasowo na prom, który miał odpływać o 13:15, ale niestety się na niego nie zmieściliśmy. Czekając na następny, który ma być o 16:00, idziemy do Lidla na zakupy. Czekanie trochę się dłuży, ale o 16 bez opóźnień wypływamy do Trpanja. Płyniemy godzinę i po zjechaniu z promu kierujemy się prosto na camping. Znajdujemy miejscówkę, ale niestety zwalniać się będzie ona dopiero około 21:00, więc stanęliśmy obok. Zjedliśmy obiad, wykąpaliśmy się i wieczorem poszliśmy na lody drogą nad samym morzem. Po powrocie, miejscówka, którą mieliśmy zająć, była już wolna, ale nie chcieliśmy już hałasować, więc przespaliśmy się tam, gdzie wcześniej rozstawiliśmy przyczepę.

12 - 17 sierpnia, czwartek - wtorek

Jest gorąco, co chwilę się kąpiemy w morzu, pływamy na skałkę w morzu (ok. 250 m od brzegu) i z niej skaczemy. Wieczorem chodzimy do centrum na lody i popatrzeć jak przypływa, ładuje się, a następnie odpływa prom. 17 sierpnia o 17:00 w centrum witamy Agę, Sebę, Olgę i Tadka, a wieczorem idę na zachód na pobliską górę z kościołem.

18 sierpnia, środa

Ruszamy względnie rano z campingu samym samochodem do Orebić, z którego płyniemy łódką na Korčulę. Obeszliśmy centrum, zjedliśmy lody i ok. 16:00 przepłynęliśmy z powrotem do Orebić, gdzie zjedliśmy kolejne lody w lodziarni, która podobno jest najlepszą na półwyspie Pelješac.

19 sierpnia, czwartek

Ja wstaję o 5:30 rano, żeby wejść na górę z kościołem na wschód. Niestety na schodach leżał szakal, więc poszłam do centrum popatrzeć na odpływający prom. Okazało się, że nawet w czwartek, o 6:15 załadował się do samego końca. Po odpłynięciu promu, skierowałam się na promenadę nad samym morzem, z której dalej widać było prom. Po wyjściu na ostatnią prostą do bazy znalazłam jeszcze 20 kun (ok. 12,50 zł). Potem poszłam znowu spać, a po powtórnym wstaniu poszliśmy się wykąpać. Ja z Moniką popłynęłyśmy na skałkę, trochę poskakałyśmy i wróciłyśmy w miarę szybko, bo były duże fale. Następnie pojechaliśmy do piwniczki z winem, a po powrocie poszliśmy na pożegnalne lody. Potem posiedzieliśmy jeszcze na campingu i rozmawialiśmy, a okazało się, że Tadek jeszcze bardzo chciał lody, więc my też z nimi poszliśmy i poprawiliśmy po poprzedniej wizycie. Przy okazji standardowo odprawiliśmy prom o 22 i wróciliśmy po tym do bazy.

20 sierpnia, piątek

Po wczorajszej dawce wiedzy o załadowaniu promu o 6:15, wstaliśmy o 5:00 i zaczęliśmy się pakować. Było jeszcze całkowicie ciemno. O 5:30 byliśmy już w porcie i mieliśmy około 40-50 miejsce w kolejce na prom. Po policzeniu, wiedzieliśmy już, że się załapiemy, bo któregoś innego wieczoru policzyliśmy, że na prom wjeżdżają ok. 122 osobówki. O 6 wjechaliśmy na prom i zajęliśmy dobrą miejscówkę. Było chłodno w przeciwieństwie do późniejszych godzin. Zaliczyliśmy wschód słońca i szczęśliwie dopływamy około 7:25. Celem dnia jest austriacka miejscowość Graz. Mijamy kolejno granice chorwacko - słoweńską i słoweńsko - austriacką. Po drodze jemy obiad w knajpie i jedziemy na camping najbliżej centrum, ale niestety nie można było tam rozstawić namiotu, więc pojechaliśmy na drugi camping - trochę dalej centrum. Ten z kolei był pełny, więc musieliśmy się wrócić na ten bez namiotów. Około 19 ruszamy do centrum Graz samochodem i chodzimy po miasteczku. Wchodzimy na wzgórze, z którego widać miasto z góry. Bardzo nam się podobało, ale byliśmy już zmęczeni, więc około 22:00 wracamy na camping i kładziemy się spać w piątkę na łóżkach. Tego dnia przejechaliśmy około 700 km.

21 sierpnia, sobota

Ruszamy z Graz po wyspaniu się. Mamy do przejechania około 900 km. Mijamy granicę austriacko - czeską. Po drodze, niedaleko Brna zwiedzamy muzeum lotnictwa, w którym było bardzo dużo pojazdów. Potem myśleliśmy już o jedzeniu, więc zjechaliśmy z autostrady do małego miasteczka, ale nic nie wyglądało tam obiecująco. Z tego powodu uznaliśmy, że zjemy już w KFC w Polsce. Granicę przekroczyliśmy bezproblemowo i zatrzymaliśmy się na jedzenie. Potem ruszyliśmy już prosto do Warszawy, do której dojechaliśmy o 23:00.